Transmontania jest chyba w każdym z nas - wybieramy się za morza i przekraczamy najwyższe przełęcze, by przekonać się, że zmienieni przez czynniki zewnętrzne, pozostajemy w głębi swojej istoty wciąż tacy sami, wędrówka przydaje nam jedynie zmarszczek na twarzy. Kolekcjonujmy je, każda z nich jest śladem uśmiechu lub cierpienia. Macie lepszy pomysł? Dlatego ja zostaję przy Transmontanii, chociaż będzie tu coraz mniej o Sudetach i o Czechach.
Poniższy tekst dedykuję Najbliższym. Ich poświęceniu i cierpliwości zawdzięczam możliwość skorzystania z tej formy rekreacji, jaką jest zabawa słowami i obrazami, których źródłem są podróże po północnych obszarach Republiki Czeskiej. Dla nich też głównie piszę ten tekst. W tekście (zabawnie nazwanym przez właścicieli portalu "blogiem") notatki (równie zabawnie nazwane "postami") będą pojawiać się niekoniecznie w szyku chronologicznym - stąd warto czasem zajrzeć do notatek z wcześniejszych dni. Transmontania z czasem stała się też dla autora platformą, na której kontynuuje on, narażając na szwank swoją i tak nie najlepszą reputację, projekt artystyczny "Niska Rozdzielczość". Wszak to fotograf robi zdjęcie, nie zaś bezmyślny aparat. Zgodnie z tą regułą im mniej pikseli tym lepiej. Im mniej szkoły tym lepiej. Co byśmy zrobili bez prowokacji. Zapraszam.

[Some information should be given to those of friends, who do not speak Polish language - within the blog "Transmontania" the author presents his adventures and impressions from short and long trips, through the Czech Republic, and between two capitals: Prague and Wroclaw. The images and text, sometimes provocative, should be understood with carefulness. Although originally presumed for the route Wroclaw - Prague - Wroclaw, Transmontania now covers the wider spectrum of cultural interests of the author.]

wtorek, 27 września 2011

Paryż – Frankfurt

Nie mieliśmy miejscówki na TGV do Frankfurtu nad Menem. Poza tym było już późno. Zanim przemieściliśmy się metrem z Paris Austerlitz do Paris Est dochodziła już dziewiąta. Miejscówki kupiliśmy już w pociągu. Konduktor poprosił nas do przedziału rezerwowego, w ostatniej części składu. Siedziało tam już dwóch młodzieńców, których zapewne łączyły bliskie więzy. Po chwili wsiadł mężczyzna, raczej hinduskiej urody, w eleganckim garniturze, lecz o niepokojącym zapachu. Miał ze sobą pustą teczkę, której jedyne wypełnienie stanowił bilet kolejowy, bilet lotniczy i dwa euro. Przekładał te przedmioty z jednej kieszeni teczki do drugiej. Sympatyczni młodzieńcy postanowili dokarmić nowego pasażera – a to słone paluszki, a to koka-kola. Początkowo się wzbraniał, później młodzieńcy postanowili paluszki jednak schować, wobec faktu, że znikały bardzo szybko w ustach egzotycznego pasażera. Postanowiliśmy pójść na kawę. Jeden z młodzieńców zobowiązał się pilnować naszych miejsc i dobytku. Kiedy wróciliśmy na naszych miejscach siedziały dwie Koreanki. Młodzieniec próbował nas udobruchać paluszkami i koka-kolą. Zrobił też przepraszający wykład na temat socjologii podróży – podobno zna się na tym. Koreanki prosiły o zmianę miejsc, bo chcą przodem do kierunku jazdy... Wkrótce do przedziału rezerwowego wkroczyła dobrze zbudowana Niemka z trójką dzieci i zajęła pięć miejsc – jedno dla męża, którego nigdy nie zobaczyliśmy. W ten sposób na krótkim odcinku wszyscy razem w międzynarodowym towarzystwie jechaliśmy na korytarzu superszybkiego pociągu. Na szczęście Niemcy za chwilę wysiedli, wróciliśmy wszyscy do przedziału, a do nas dołączył lekko zataczający się Włoch, który zanim zasnął oświadczył, że nie będzie jechać obok Elvisa Presleya. Chodziło mu o egzotycznego pasażera. Po jakimś czasie przysnął, chwilami tylko budził się i pytał skąd się wziął w Nowym Jorku. Ostatecznie zbliżyła nas do siebie surowa niemiecko-francuska kontrola paszportów. We Frankfurcie byliśmy już wszyscy naprawdę zaprzyjaźnieni. Na koniec młody Francuz zgubił śrubkę od okularów, której wszyscy razem szukaliśmy w przedziale.

 Nie znaleźliśmy śrubki

Elvis


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz