Transmontania jest chyba w każdym z nas - wybieramy się za morza i przekraczamy najwyższe przełęcze, by przekonać się, że zmienieni przez czynniki zewnętrzne, pozostajemy w głębi swojej istoty wciąż tacy sami, wędrówka przydaje nam jedynie zmarszczek na twarzy. Kolekcjonujmy je, każda z nich jest śladem uśmiechu lub cierpienia. Macie lepszy pomysł? Dlatego ja zostaję przy Transmontanii, chociaż będzie tu coraz mniej o Sudetach i o Czechach.
Poniższy tekst dedykuję Najbliższym. Ich poświęceniu i cierpliwości zawdzięczam możliwość skorzystania z tej formy rekreacji, jaką jest zabawa słowami i obrazami, których źródłem są podróże po północnych obszarach Republiki Czeskiej. Dla nich też głównie piszę ten tekst. W tekście (zabawnie nazwanym przez właścicieli portalu "blogiem") notatki (równie zabawnie nazwane "postami") będą pojawiać się niekoniecznie w szyku chronologicznym - stąd warto czasem zajrzeć do notatek z wcześniejszych dni. Transmontania z czasem stała się też dla autora platformą, na której kontynuuje on, narażając na szwank swoją i tak nie najlepszą reputację, projekt artystyczny "Niska Rozdzielczość". Wszak to fotograf robi zdjęcie, nie zaś bezmyślny aparat. Zgodnie z tą regułą im mniej pikseli tym lepiej. Im mniej szkoły tym lepiej. Co byśmy zrobili bez prowokacji. Zapraszam.

[Some information should be given to those of friends, who do not speak Polish language - within the blog "Transmontania" the author presents his adventures and impressions from short and long trips, through the Czech Republic, and between two capitals: Prague and Wroclaw. The images and text, sometimes provocative, should be understood with carefulness. Although originally presumed for the route Wroclaw - Prague - Wroclaw, Transmontania now covers the wider spectrum of cultural interests of the author.]

czwartek, 22 września 2011

Jak mogłeś!

Tak się nie robi. Nawet jeśli nie jesteś profesjonalistą, nie mieszaj zdjęć z jedzeniem ze zdjęciami ze spacerów. A właśnie, że tak. Jedzenie potrafi być piękne i dobre. Nie dotyczy to ani pierogów, ani schabowego w knajpach spenetrowanych przez Magdę G. Ma dziewczyna rację. Pokażcie mi restauratora, który w jakości i cenie zmierzy się z baskijskim sprzedawcą kanapek. Dobrze jest nazwać w przewodniku kawałek parmezanu w świeżej bułce mianem tapas albo pintxos. Trudniej zrobić przyzwoitą kanapkę za rozsądną cenę. A więc, chodźmy na kanapki. Z odrobiną riochy, cydru, albo piwa, w którym stężenie alkoholu nie musi przypominać denaturatu. Jabłecznik nalewają do szklanki podnosząc wysoko butelkę, strumień płynu trafia do szklanki, opryskując bar i podłogę. Droga powrotna do domu jest w tym przypadku znacznie utrudniona – trzeba zahaczyć o kilka barów, ale najlepsze są w okolicy Fermin Calbeton. Wprawdzie zamykają się cyklicznie i nie zawsze możesz następnego dnia wrócić w upatrzone miejsce, ale to nie przeszkadza. Zawsze jest inny bar i coś nowego; w Porta Buena kelnerzy są członkami regionalnego zespołu rugby, w barze Sport wręczenie napiwku ogłaszają sygnałem rowerowej trąbki, Etxaniz jest kameralny i chyba najtańszy. O spacerze później.

Z tortillą

Cydr

Po cydrze

Etxaniz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz