Pana Krzysztofa poznałem w pociągu, wsiadł przed granicą, w Letohradzie. Pan Krzysztof nie ma najlepszego zdania o możliwościach zarobkowania w Polsce. Przed paru laty wyjechał do Anglii, później do Finlandii. Teraz pracuje w Letohradzie. Zna się na swojej pracy, ludzie go szanują, za to co robi. Nie dlatego, że jest powiązany ze swoim szefem jakimś nieformalnym układem. Trochę go to dziwi – tu pracuje się całkiem inaczej niż w Polsce – chcą go bo umie obsługiwać pewien typ maszyn, po prostu. A poza tym od razu zatrudnili go na umowę o pracę. Żadnych tam zleceń, kontraktów, itp. Dojeżdża z Pomorza – tak, tak to daleko, cała noc jechania. W pracy w Polsce dostawał najniższą pensję – ostały się tylko dwa duże zakłady w okolicy, resztę polikwidowano. Z jego miasta wyjeżdżały sznury autobusów – do Anglii, wcześniej, jak były możliwości. Tak, w Czechach opłaca mu się, jedyne czego żal, to córeczka, która jest z żoną w Polsce. Widują się raz w miesiącu. Pan Krzysztof na wiosnę planuje zabranie żony z dzieckiem do Czech – już na stałe. Po pięciu latach można dostać obywatelstwo czeskie. Za wychowywanie małego dziecka dostaje się tu równowartość czterystu złotych miesięcznie. W Polsce, w sprzyjających okolicznościach żona mogłaby dostać sześćdziesiąt złotych miesięcznie. I to tyle pokrzepiającej rozmowy z rodakiem. Zobaczcie gdzie do pociągu wsiada Pan Krzysztof.
Letohrad
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz